Bardzo subiektywny zestaw najlepszych polskich płyt 2019.
Tym razem będzie inaczej niż zwykle. Żadnych wyróżnień, żadnych post scriptum, żadnego nawet wymienia tych, którzy się nie załapali do zestawienia. Rok rodzajny, pełen znakomitych płyt, więc i wybór do łatwych nie należał. Chociaż nie. Dość szybko wyłoniłem 13 albumów w pierwszej selekcji i postanowiłem żadnego nie skreślić. Bez większego tłumaczenia się. Bo tak i niech nikt nie pyta. Dużo świeżej krwi, trochę zaskoczeń. I jak zwykle różnorodnie. Przyznam, że trochę już jestem jak rozleniwiony stary kocur z system brzuchem (a piszę to w drugi dzień świąt!!!), któremu ciężko ruszyć choćby wąsem bez błahego powodu. A tym bardziej nadstawić uszu, jak coś nie jest godnego uwagi. Posłuchajcie zatem przy jakich dźwiękach uszy mocno sterczały przez ostanie 12 miesięcy.
13. DZIARMA – V
Oglądając po raz pierwszy na YouTube klip do „Pato inteligencja”, w propozycjach pojawiła się niejaka Dziarma. Pamiętałem owe dziewczę sprzed kilku lat z jakiegoś programu typu talent show oraz występu na Young Stars Festival, na który zaciągnęły mnie uczennice z gimnazjum (w ramach wycieczki szkolnej). Cóż, szału wówczas nie było. Kolejna panienka śpiewająca plastikowe, popowe pioseneczki. A teraz…. Rasowa kobieta, strzelająca słowami jak nabojami z karabinu w rytm nerwowego beatu. Rap teraz mega popularny i zdominowany przez facetów. Tym bardziej cieszy obecność płci pięknej, która pretenduje do tytułu królowej. „V” bowiem to EP-ka (w dodatku w cyfrze), więc czekam na ciąg dalszy. Póki co te 5 utworów smacznych i zarazem ostrych. Lubię takie zołzy ;)
12. POLA CHOBOT & ADAM BARAN – Ciężko wyjść z domu, gdy na świecie mży
Pierwszy - i co mnie osobiście ogromnie cieszy – w tym zestawieniu reprezentant Jarocińskich Rytmów Młodych z okresu, kiedy miałem przyjemność przy nich działać. Półfinaliści z roku 2018. Niezwykły duet zarówno w życiu, jak i na scenie. Przyznaję, że nigdy nie należałem do fanów bluesa, który po trzecie utworze robił się zwyczajowo nudny i schematyczny. Tu jest zupełnie inaczej. Minimalizm w instrumentarium dał jednocześnie niesamowity klimat. Raz jest nastrojowo, płynąco, innym razem transowo czy w końcu niepokojąco. Bo jak wyjść z domu, gdy na świecie mży? Po co wychodzić. Lepiej zostać i posłuchać płyty Poli i Adama. Nawet jeśli tak mocno osadzona jest w bluesie.
11. KRÓL - Nieumiarkowania
Rok temu Król zdecydowanie królował w zestawieniu. Kilka miesięcy później wraca z kolejnym albumem. Innym niż „Przewijanie na podglądzie”. I jak dla mnie poprzednika nie przebił, to ciągle na bardzo dobrym poziomie, w dodatku z najpiękniejszą piosenką, jaką miałem przyjemność w tym roku usłyszeć. „Te smaki i zapachy” cudowne. A sam album bardziej taneczny i coraz mocniej osadzony w klimacie lat 80-tych, co zresztą jest teraz trendy. Ale Pan Błażej za trendami nie goni, tak po prostu mu wychodzi. Nie na darmo w końcu w nazwisku ma Król.
10. AGATA KARCZEWSKA – I’m not good at having fun
Kolejna reprezentantka Jarocińskich Rytmów Młodych 2018, w dodatku finalistka, no i reprezentująca styl, za którym znowu nie przepadam. Bo country nie kojarzy się dobrze. Całe szczęście daleko Agacie od jego mrągowsko-biesiadnej odmiany. Zresztą wszelkie polskie cechy tego gatunku tutaj nie występują. Wprost przeciwnie. Ma się wrażenie, że to jakaś amerykańska wschodząca gwiazda. To niewątpliwie zasługa niezwykłej barwy głosu Agaty. Do tego mamy też zbiór bardzo melodyjnych kompozycji. Pąmiętam, jakie wrażenie zrobiła pani Karczewska na nas jurach występem w studiu Osieckiej. A na scenie była sama. Z gitarą i tym hipnotyzującym głosem. Na „I’m not good at having fun” Agacie towarzyszą inni muzycy. Ale nie przeszkadzają jej (o co się bałem), subtelnie i smacznie dopełniają. Jednak Marcin Bors wie co robi.
9 . NOWOMOWA – Debiut
Będę nudy, ale oto kolejny finalista JRM 2018. Wtedy nazywali się jeszcze Distant Nights i pamiętam przede wszystkim jedną piosenką, którą nuciłem po powrocie z przesłuchań półfinałowych. Bardzo im kibicuję i wierzę, bo to mega zdolne dzieciaki. I przede wszystkim bardzo świadome tego co robią i jak robią. Kolejne zawiązanie do lat 80-tych, ale mnie syntetyczne. Zdecydowanie zimna fala. Da się wysłyszeć inspirację Joy Division, co oczywiście nie jest absolutnie zarzutem. Wprost przeciwnie. Nawiązując jeszcze do wspomnianego na początku utworu, nie wiem co krzyczy pewna ulica we Wrocławiu, ale ja na cały głos wyskandować mogę - N O W O M O W A !!! N O W O M O W A !!! Możecie krzyczeć ze mną. Ktoś chętny, aby się przyłączyć?
8. MAZOLEWSKI / PORTER - Philosophia
Był kiedyś taki projekt, który tworzyli John Porter oraz pierwszy szatan Rzeczpospolitej czyli Negral. Nazywał się on Me And That Man. Projekt wprawdzie istnieje dalej, ale już w innej konfiguracji personalnej. Brak w nim Johna, który mimo wszystko był nie tylko jaśniejszą jego stroną, ale charakter - przynamniej muzyczny – miał bardziej czarny ;) Teraz stary weteran Porter łączy siły z innym weteranem, choć sceny jazzowej (choć o duszy punkowca) – Wojtkiem Mazolewskim. Co z tego wychodzi? Znakomita porcja starego, dobrego, rock’n’rolla. Mięsistego, konkretnego, bez żadnego pitu pitu. Mimo to jest świeżo i czasem zaskakująco. Nawet jak na starych dziadów. Bo tu nie ma odcinania kuponów. Tu jest zabawa muzyką, bez zbędnych kalkulacji. Młodzież może posłuchać i uczyć się, jak powinno się grać. Od najlepszych.
7. JAVVA – Balance of decay
Na taki album czekałem od dawna. Już chyba zapomniałem, że tak się gra. Trochę noisowo, transowo, a zarazem melodyjnie (cokolwiek to znaczy). Lubię takie gitarowe granie. Niesztampowe, pozbawione schematu. Tak czy owak Javva wypełnia moją wewnętrzną pustkę po Ściance, Ewie Braun czy Something Like Elvis. Kapel, które kiedyś namiętnie słuchałem. Kilka dni temu rozmawiałem z Dymolem z grupy Dubska o muzyce, którą się gra w naszych miastach czyli porównywaliśmy Jarocin i Bydgoszcz. Powiedział mi wtedy – u nas jest jeszcze takie miejsce jak Mózg, gdzie są tak dziwne rzeczy, jak Alemeda czy… Javva – dokończyłem. Na całe szczęście Polska na swojej muzycznej mapie ma Bydgoszcz.
6. I GRADES – Introduction
Wrocławski duet znany do tej pory ze współpracy z wieloma artystami – głównie jak tzw. chórki – wreszcie wychodzi z cienia i prezentuje debiutancką płytę. W dodatku bardzo dobrą płytę. Album „Introduction” to efekt współpracy Basi Miedzińskiej i Magdy dzięgiel z jamajskim muzykiem i producentem Courtney Bubblaz Edwards z labelu M.A.D. Production. Trzeba przyznać, że to połączenie brzmi bardzo światowo i powinno zamknąć usta wszystkim sceptykom i hejterom polskiego reggae. Dziewczyny mają wszystko, że zrobić światową karierę, przynajmniej wśród fanów stylistyki. Głos, przebojowe piosenki, aparycję. Trzymam za nie mocno kciuki, bo w Polsce marne szanse na karierę. Taki kraj po prostu. Nie ma co narzekać. Tak czy owak „Introduction” to płyta, która w tym roku najczęściej towarzyszyła mi podczas podróży do…. Wrocławia! One love! WrocLove! Only love!
5. JANERKA NA BASY I GŁOSY
Żeby porwać się na przerabianie piosenek Janerki trzeba mieć niezłą odwagę i…. tupet! Lech mistrzem jest i basta! Po wsze czasy! A jednak okazuje się, że nie dość że można, to jeszcze robi się to w przepiękny i zarazem oryginalny sposób. Do tego z błogosławieństwem i udziałem samego mistrza, który daje na album… premierowy utwór. W dodatku sam go śpiewa. Co mamy na tym albumie? Przede wszystkim basy. Całą warstwę instrumentalną stanowi t 4-strunowa gitara (w wersji klasycznej). W różnej konfiguracji, z różnymi efektami dźwiękowymi. Efekt jest piorunujący. A do tego głosy. I to jakie!!! Świetlicki, Nosowska czy Pablopavo to tylko niektóre nazwiska. Tak czy owak Janerka na prezydenta a Tekla na premiera. Albo odwrotnie. Jedna i druga opcja pożądana. W przeciwnym razie wyprowadzam się. Może nie od razu na górę, ale na początek do krainy wyobraźni. Bo to dla mojej głowy komfort…
4. PRZYBYŁ – Megafon
Zwycięzca Jarocińskich Rytmów Młodych 2018. On Przybył, zagrał i wygrał. O tak po prostu. A teraz wydał płytę. „Megafon” to debiut tej osobliwej poznańskiej formacji dowodzonej przez charyzmatycznego Sławka Przybyła. On nie śpiewa. On nie deklamuje. On hipnotyzuje. Głosem. Jego barwą. Ale też słowem, które ten głos wypowiada. To piękne opowieści okraszone muzyką z pogranicza krainy łagodności i gwałtowności jednocześnie, cygańskiej łobuzerki i latynoskiego temperamentu. Ta płyta wciąga. Ta płyta uzależnia. A Przybył jest taki tylko jeden na milion.
3. NOŻE – Gniew
Kolejny i zarazem ostatni reprezentant Jarocińskich Rytmów Młodych 2018. Od razu wyjaśniam, że te albumy nie są tutaj z zawodowego obowiązku czy jeszcze jakiś innych niecnych powodów. To był po prostu wyjątkowy rocznik. Jedyny w swoim rodzaju. Do pełnego zestawu brakuje tylko Radioslam, ale oni właśnie nagrywają płytę. Wracając jednak do Noży, to odpadli w półfinale. Choć dyskusja była zażarta. Najbardziej ze wszystkich przesłuchań przez trzy lata, w których dane mi było być jurorem. Najważniejsze jest jednak to, że chłopaki wydali album i to jaki! Czapki z głów. Mają wszystko, żeby stać się młodzieżowymi idolami. Rewelacyjne piosenki z dobrymi tekstami, znakomity i charyzmatyczny frontmen z charakterystyczną i oraz wyróżniającą się barwą głosu. Do tego są młodzi i bezczelni. A ich płyta nie na darmo nosi tytuł „Gniew”.
2. KWIAT JABŁONI – Niemożliwe
Jak to niemożliwe? Wszystko jest możliwe. Kupiłem tą płytę trochę z przypadku, zaintrygowany singlem „Dziś późno pójdę spać”. Efekt był taki, że jak włożyłem krążek do odtwarzacza, to przeleciał trzy razy w kółko bez przerwy. Bo to najzwyczajniej w świecie fajne piosenki. Ładne, lekkie, melodyjne. Zagrane i zaśpiewane z gracją, młodzieńczym urokiem, czasem może lekką naiwnością. Ale czy zawsze musimy być całkiem serio? I czy musimy się wstydzić łatwych, wpadających w ucho melodii? Czy jeśli jakieś następstwo kilku czy kilkunastu dźwięków plącze się nam się po głowie, to po źle? Nie każda łatwa melodia to disco polo. Ja to wiem i kilka tysięcy osób już to wie. Teraz pora na resztę z tych ponad 40 milionów ;)
1. DARIA ZAWIAŁOW – Helsinki
To nie była płyta, w której zakochałem się tak od razu. Zupełnie inna niż rewelacyjny debiut. Daria i Michał Kush zmienili jednak zwycięskiego konia w biegu, wyszli ze swojej strefy komfortu. Zaryzykowali. Ale zdecydowanie opłacało się. O ile przy okazji „A kysz!” można było mówić o Darii jako świetnie zapowiadającej się artystce, tak w przypadku „Helsinek” mamy do czynienia z artystka dojrzałą, kompletną. Wcześniej już pisałem, że obecne trendy zawiązują do syntetycznych brzmień lat 80-tych. Mam wrażenie, że prawie wszyscy tak teraz robią. I trochę jak śpiewał zespół Izrael „nie idź tą drogą, którą idą wszyscy, popatrz jak oni na tym wyszli”. Nie wiem jak inni, ale Daria wyszła na tym bardzo dobrze. Zresztą koncertowo to nadal jest rockowa, gitarowa petarda. Nawet jeszcze większa niż na początku. Obecnie Daria jest nie tylko najważniejszą wokalistką młodego pokolenia, ale jedną z najważniejszych artystek w ogóle. „Helsinki” to zaś najlepsza płyta tego roku. Bo królowa jest tylko jedna. Swoją droga będę silnie zaskoczony (i zawiedziony), jak kolejny hymn Męskiego Grania nie zaśpiewa Daria i Błażej Król. Mnie się taka królewska para bardzo podoba. A Wam?
Tomek Jankowski
351
Jeszcze nikt nie skomentował tego wpisu.