Był piękny, grudniowy dzień. Śnieg sypał od samego rana, pokrywając wszystko białym puchem. Wyglądało to tak, jakby wszystko, co miało kolor, chciało się schować pod białą warstwą. Główna ulica była tak oblodzona, że wstrzymano na niej ruch uliczny. Idąc chodnikiem, Kacper musiał bardzo uważać, by nie złamać sobie nogi. Było to dla niego nie do pomyślenia, aby w biały dzień (dosłownie) trudno było przejść chodnikiem, który znajdował się przecież w całkiem dużym mieście. Skręcił w boczną uliczkę, pragnąc jak najszybciej dotrzeć do domu. Uliczka wyglądała na niezbyt przyjemne miejsce do życia. Była bardzo wąska, a z obu stron otaczały ją zaniedbane kamienice. Kacper przyspieszył, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w domu.
-Pomóż...- rozległ się cichy, ochrypły głos. Kacper odwrócił się, pragnąc zobaczyć źródło owego głosu. Wtedy zobaczył pod ścianą kamienicy człowieka owiniętego w jakieś łachmany. Podszedł do niego bliżej. Wyciągnął z torby jedną ze świeżo kupionych bułek i podał mężczyźnie.
-Powinien pan pójść do schroniska dla bezdomnych...- zaproponował cicho Kacper, ale zaraz umilkł, gdy napotkał miażdżące spojrzenie człowieka. Popatrzył na niego jeszcze przez chwilę, a później zajął się posiłkiem. Kacper odszedł od niego i postanowił od razu iść do domu.
Kiedy wreszcie znalazł się w swoim ładnym, nowoczesnym mieszkaniu, od razu poczuł się lepiej. Postanowił zapomnieć o krótkim epizodzie z bezdomnym i zabrał się do rozpakowywania zakupów. Nie zamierzał psuć sobie humoru w Wigilię. Poszedł do salonu i jak zwykle w ostatnim czasie, poczuł radość, kiedy tu wchodził, na widok świątecznych dekoracji. Piękna choinka stała w rogu pokoju, a na parapecie leżały zapalone lampki. Kacper kochał święta Bożego Narodzenia i było to widać w jego mieszkaniu. Choinka była wysoka aż do samego sufitu, każde okno było w jakiś sposób ozdobione. Czując już świąteczny klimat w swym sercu, Kacper zabrał się do rozpakowywania całkiem sporych zakupów. Na Wigilii mieli pojawić się jego rodzice i Kacper pragnął wypaść przed nimi jak najlepiej, gdyż były to pierwsze święta, które spędzał w swoim pierwszym, własnym mieszkaniu. Za nic nie chciał, by rodzice pomyśleli, że nie daje sobie rady.
Chcąc w pełni poczuć ciążącą na nim odpowiedzialność, postanowił zadzwonić do ojca i upewnić się, że nie zmienią swoich planów.
- Halo.
-Cześć, tato.- zaczął Kacper.
-Witaj,synu. Świetnie, że dzwonisz. Przed chwilą spotkałem ciocię Krysię...- ojciec Kacpra zawahał się przez chwilę.
- Jestem ciekawy, o czym tym razem ci naopowiadała.-zaśmiał się Kacper. Ciocia Krysia była bardzo znana w swojej rodzinie, jednak nie zawdzięczała tej popularności chwalebnym czynom. Uwielbiała plotkować o wszystkim i o wszystkich, szczególnie jeśli wcześniej napiła się swojej ukochanej whisky. KIiedy już się napiła, odzywały się w niej pierwotne instynkty, a jej zachowanie wszystkich zawstydzało.
- Widzisz, Kacperku... powiedziała mi, że z przyjemnością cię dzisiaj odwiedzi, dlatego chciałem cię ostrzec, żebyś, broń Boże, nie przechowywał żadnego alkoholu w zasięgu wzroku. No, chyba, że chcesz, aby twoi sąsiedzi pomylili cię z jakimś alfonsem.
-Dopiero się tu wprowadziłem, więc raczej nie chcę mieć na pieńku z sąsiadami.- odpowiedział na to Kacper. - Mam nadzieję, że nie będzie aż tak źle.
- Oby.
- Rozumiem, że wasze plany co do odwiedzenia mnie się nie zmieniają?
- Z mamą będziemy punktualnie o 16.00.
-Świetnie. To do zobaczenia.
Kacper poczuł się zirytowany. Nie dość, że rodzice skontrolują go i ocenią jego zaradność, to jeszcze istnieje ryzyko, że ciocia Krysia zrobi z jego mieszkania niezły burdel.
Odsuwając te niewesołe myśli, Kacper zebrał wszystkie butelki i puszki z alkoholem, które były w jego posiadaniu i zamknął je na klucz w barku. Klucz położył na parapecie okna w salonie, za doniczką z kwiatkiem. Miał nadzieję, że tam klucz będzie bezpieczny.
Włączył telewizor i zaczął filetować karpia. Większość potraw wigilijnych przygotował już wcześniej, dlatego jedyne, co musiał jeszcze zrobić, to opanierować rybę i usmażyć tuż przed przyjściem gości. Zaczął więc nakrywać do stołu. Na środku położył kępkę siana, a następnie cały stół przykrył białym obrusem. Na środku postawił duży świecznik, a pod każdym talerzem położył łuskę pochodzącą prosto od świeżo wyfiletowanego karpia. Miał nadzieję, że przyniesie to gościom szczęście i bogactwo. Szybko policzył miejsca przy stole. Były cztery.
- No tak, wiedziałem, że o czymś zapomniałem. - wymamrotał i dostawił do stołu piąte krzesło dla niespodziewanego gościa. Teraz jego mieszkanie było w pełni przygotowane na nadchodzących gości.
22 LATA WCZEŚNIEJ
Przy wigilijnym stole siedziało dwoje młodych ludzi. Oboje milczeli, a na ich twarzach gościł smutek. W całym domu można było wyczuć zapachy wigilijnych potraw. W czasie, gdy w innych domach panowała wspaniała rado$ć, tutaj panowała tylko smutna cisza.
- Myślisz, że przyjdą?- zapytała kobieta z nadzieją w głosie.
- Nie martw się, Olu. Przecież obiecali.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Mężczyzna gwałtownie wstał, przy okazji prawie przewracając krzesło.
- To na pewno oni.- szepnął. Popędził czym prędzej do drzwi. Ola wstała i wygładziła idealną sukienkę. Jej narzeczony otworzył drzwi. W drzwiach stali jego rodzice.
- Witajcie! Wesołych świąt! Tak się cieszę, że już jesteście!- wykrzyknął mężczyzna z nieskrywanym entuzjazmem.
- Witaj, Jacku.- odpowiedział jego ojciec zimnym głosem. - Widzę, że już się tu rozgościliście.
- Tak... już się zadomowiliśmy - odpowiedział Jacek, trochę zmieszany. Gdy jego rodzice weszli do środka, szybko zamknął za nimi drzwi.
- Dobry wieczór -powiedziała Ola. Podała rękę starszemu mężczyźnie, ale ten ją zignorował.
- No, to my z matką przyszliśmy wam powiedzieć, że ty - tu wskazał palcem na Jacka.- jesteś wydziedziczony, a ty dziewucho - wskazał palcem na Olę - nie jesteś godna wstępu do naszej rodziny.
- Ale przecież mówiłeś, że...- zaczął Jacek, jednak ojciec mu przerwał.
- Co mówiłem, to mówiłem - stwierdził.- Jak ty sobie wyobrażasz życie z Żydówką?
- Już tyle razy ci mówiłem, że nie jest Żydówką, odkąd skończyła 16 lat... - Jacek próbował zachować cierpliwość.
- Mniejsza z tym. Jak, w takim razie ja i twoja matka, mamy spędzać czas z tymi jej rodzicami, Żydami? Mamy sobie co roku siadać przy stole obok choinki i śpiewać kolędy? A może mamy co roku obchodzić ten ich ramadan, co przez cały dzień nic nie jedzą, a później w nocy robią ucztę? Ja się na to nie zgadzam. Jeśli chcesz, to możesz świętować razem z nimi, ale ja nie zamierzam brać w tym udziału! Nie jesteś już moim synem!- wykrzyknął starszy pan i ruszył do wyjścia.
- Ale... przecież...- zaczął Jacek, ale jego ojciec już trzasnął drzwiami. Jacek potrafił tylko stać w miejscu i wpatrywać się w te drzwi.
TERAŹNIEJSZOŚĆ
Kacper wpatrywał się chwilę w to krzesło, które przez cały wieczór, jako jedyne miało stać puste. Przypomniał sobie bezdomnego , któremu dzisiaj pomógł. Pomyślał sobie, w pierwszym odruchu dobroci, że mógłby go dzisiaj zaprosić. Zaraz jednak naszły go wątpliwości. A co, jeśli ten facet to przestępca albo pijak? Z drugiej strony wcale nie wyglądał na pijaka. Nie chciał od Kacpra pieniędzy, był zadowolony z bułki. To znak, że nie był pijakiem, tylko człowiekiem potrzebującym pomocy. Kacper podjął decyzję. Szybko założył kurtkę, czapkę, szalik i wyszedł z mieszkania. Jego osiedle było ładne i nowoczesne. Składało się z kilkunastu wysokich bloków. Kacper szedł ulicą. Następnie skręcił w lewo, w tę samą uliczkę, w której zobaczył bezdomnego. Zaczął powoli poruszać się tą ulicą, bojąc się, że nie zauważy człowieka ukrytego pod łachmanami. Chwilę później ujrzał go.
- Dobry wieczór.- zaczął Kacper.- Pomyślałem sobie, że... może miałby pan ochotę...- bezdomny spojrzał na niego, ale nic nie powiedział.
- ...spędzić ten wieczór w jakimś bardziej przyjemnym miejscu...- Kacper urwał.
- Jak to się stało, że taki chłopaczek nie ma z kim spędzić świąt? - zapytał bezdomny.
- Mam z kim spędzić święta, ale chciałem w ten dzień zrobić coś dla kogoś - odpowiedział Kacper.
- No dobrze, skoro masz tak szczytny cel, to nie będę ci utrudniać jego realizacji - powiedział bezdomny. Z największym wysiłkiem wstał z chodnika i stanął przed Kacprem.
-Prowadź, chłopaczku.
Kiedy weszli do mieszkania, Kacper pomógł bezdomnemu zdjąć starą kurtkę i powiesił ją na wieszaku.
- Proszę się rozgościć, panie Stanisławie.- powiedział Kacper. Po drodze dało mu się ustalić chociaż imię bezdomnego. Po krótkim spacerze mężczyźni świetnie się dogadywali. Stanisław za namową Kacpra usiadł przy stole. Była 15.30.
- Świetnie. Teraz czekamy już tylko na moją ciocię oraz rodziców.
- To przyjdzie ktoś jeszcze? - zapytał Stanisław z obawą w głosie.
- Proszę się nie obawiać! Oni bardzo się ucieszą z pana obecności.- zapewnił Kacper.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Kacper podbiegł i otworzył, a w drzwiach zobaczył ciocię Krysię. Na głowie miała wielkie rogi renifera, niżej wydekoltowaną bluzkę na jedno ramię, a na nogach coś, co wyglądało jak siatki na ryby.
- Cześć, Kacperku! Jak ty wyrosłeś! Mój mały chłoptaś stał się dużym chłoptasiem!- zapiała ciotka Krysia.
- Tak, ciociu!- odpowiedział Kacper i szybko uchylił się na bok, bo ręka ciotki Krysi już wędrowała do jego policzka, żeby go wytarmosić. Ciocia Krysia weszła do środka.
- No, Kacperku, jak ty się tu ładnie urządziłeś!
- Salon jest na lewo od drzwi wejściowych.- odpowiedział twardo Kacper.
- Oo! Widzę, że masz gościa! Któż to taki?- Stanisław z niepokojem odwrócił glowę w kierunku Krysi. Kiedy ją zobaczył, na jego twarzy najpierw pojawiło się zaskoczenie, a chwilę później przerażenie. Najwyraźniej ciocia Krysia również w nim kogoś rozpoznała, bo zareagowała dokładnie w ten sam sposób. Kacper wniósł do salonu wazę wypełnioną barszczem cczerwonym i jeszcze zanim postawił ją na stole, spostrzegł, że coś jest nie tak. Ciotka Krysia zarumieniła się, a chwilę później już ciągnęła Kacpra w stronę kuchni. Gdy tylko się tam znaleźli, ciotka Krysia wyciągnęła spod bluzki wódkę żołądkową i pociągnęła solidny łyk.
-Posłuchaj mnie, chłopcze. - zaczęła. Nagle z miłej, nieco ześwirowanej ciotki stała się kobietą o stalowym spojrzeniu. - Twoi rodzice wcale nie będą zadowoleni, jak go tu zobaczą. Lepiej każ mu iść tam, gdzie jego miejsce, bo inaczej... będzie z tobą źle.
- Przecież oni zawsze byli chętni do pomagania innym. Nie rozumiem, dlaczego ci to przeszkadza. - stwierdził Kacper.
- Tu wcale nie chodzi o pomaganie biedakom. Ty tego, Kacperku, nie zrozumiesz. Widziałeś przecież, jak on się na mnie patrzył.- ciocia Krysia zarumieniła się. Nagle do Kacpra z całą mocą dotarło to, co jego ciotka do niego powiedziała. Wiedział, jakie usposobienie ma jego ciotka, kiedy sobie popije. Dodatkowo ten bezdomny ją rozpoznał. Ciotka Krysia się zarumieniła. Dla Kacpra wszystko już było jasne. Nigdy by nie przypuszczał, że będzie gościł na Wigilii bezdomnego, który będzie tak dobrze znał jego ciotkę. Kacpra po prostu zamurowało. Już miał zamiar wyprosić ze swojego mieszkania ciotkę oraz bezdomnego, gdy usłyszał dzwonek do drzwi.
W drzwiach stanęli rodzice Kacpra.
- Wesołych świąt! - rozlegly się wesołe głosy jego rodziców. W tym momencie Kacper nie miał pojęcia, co zrobić. Dał się uściskać matce i podał rękę ojcu. Z całych sił pragnął co$ wykombinować, aby nie doszło do spotkania jego rodziców z tym człowiekiem. Gdy tylko jego rodzice zajrzeli do salonu, natychmiast się wycofali.
- Musimy z tobą porozmawiać.- powiedziała matka. Kacper nie miał pojęcia, skąd jego rodzice mogliby znać Stanisława. Wszyscy troje poszli do kuchni, gdzie siedziała ciocia Krysia. Gdy ich zobaczyła, natychmiast wyszła.
- Gdzie znalazłeś tego człowieka, który siedzi przy stole? - zapytał Kacpra jego ojciec.
- Przechodziłem dziś rano ulicą i go zobaczyłem. Pomyślałem sobie, że mu pomogę...
- Zawsze się zastanawiałeś, co się stało z moimi rodzicami, a twoimi dziadkami...- zaczął ojciec Kacpra.
- Przecież oboje zginęli w wypadku, zanim się urodziłem. Wracając do tematu...
- Nie powiedzieliśmy ci prawdy.
- Co?
- Hmm... Wiesz , że twoja matka pochodzi z żydowskiej rodziny...
- No i co z tego?
- Dla ciebie to nic nie znaczy, ale dla rodziców twojego ojca miało to duże znaczenie. Kiedyś, również w Wigilię, bardzo się z nimi pokłóciliśmy. Później już nie odzywaliśmy się do siebie.- powiedziała matka Kacpra.
- A ten człowiek, który siedzi przy stole to właśnie mój ojciec - dopowiedział tata Kacpra.
W tym momencie Kacper poczuł smutek, ale jednocześnie ulgę. Było mu wstyd, że podejrzewał własną ciotkę o coś takiego.
Pół godziny później, po usilnych namowach, prośbach i szantażach, Kacprowi udało się wymóc na rodzicach, aby porozmawiali ze Stanisławem. Poszedł po niego do salonu, gdzie siedział naprzeciw naburmuszonej ciotki Krysi. Zaprosił go do kuchni i pozwalając, żeby jego dziadek i rodzice sami załatwili swoje problemy, poszedł do salonu. Usiadł przy stole obok cioci Krysi. Przez chwilę na nią patrzył, a później się odezwał.
- Wiesz, przez chwilę myślałem, że ty...- zaczął w przypływie heroicznej odwagi.
- Że co ja, Kacperku? - ciotce Krysi wyraźnie polepszył się humor.
- W sumie to nic - Kacper poczuł, jak odwaga odpływa z niego, jak powietrze z przekłutego balonu. Ciocia Krysia wstała i podeszła do okna. Jej ręce niebezpiecznie zbliżyły się do doniczki z kwiatkiem.
- Jakie ty masz śliczne kwiatki ,Kacperku. Ten nienaganny gust chyba masz po swojej ukochanej cioci Krysi!
- Tak, na pewno... - w tym momencie Kacper popatrzył na strój ciotki i w duchu się z nią nie zgodził. Jej ręce zaczęły niebezpiecznie obracać doniczkę. Kacper zerwał się na równe nogi, ale już było za późno. Ciocia Krysia doskonale wiedziała, gdzie Kacper ma barek, a teraz trzymała w ręce klucz do wszystkich skarbów w nim ukrytych.
- No no, Kacperku może pokazałbyś ciotce, co tam tak ukrywasz, co? - zapytała. Wiedziała, że ma go w garści. Chwilę później oboje popijali likier cytrynowy, a niedługo potem dołączyli do nich rodzice Kacpra oraz jego dziadek. Nazajutrz Kacper spędził z nim całe popołudnie. Jego rodzice przebaczyli Staszkowi, choć sam Kacper nigdy nie usłyszał od nich nic o szczegółach ich wspólnej rozmowy.
591