Udało mi się przeprowadzić wywiad z kobietą o ogromnej charyzmie i wspaniałej, choć niebezpiecznej pasji. Mimo zapełnionego grafiku, pani Małgorzata Midor (instruktorka jazdy konnej) znalazła czas, by odpowiedzieć na kilka pytań.
GIG-ant: Jak długo jeździ pani konno?
Małgorzata Midor: Jeżdżę konno od 10 roku życia i mam z końmi ciągły kontakt.
GIG-ant: Czy ktoś z pani rodziny również jeździ lub jeździł konno?
M.M.: Jedynie tato w wojsku jeździł konno. Mimo to w mojej rodzinie i dziadek, i wujostwo mieli kontakt z końmi – używali ich do pracy w obejściu i na polu. Sporadycznie koń był u nich używany wierzchem – częściej zaprzęgany był do wozu lub do pracy w polu.
GIG-ant: Skąd wzięła się u pani pasja do koni?
M.M.: Od dziecka kochałam te stworzenia – zarówno przyciągało mnie jak magnes przebywanie w ich towarzystwie, jazda na nich, jak i rysowanie ich. Mam zdolności plastyczne – jestem dobra w rysunku, więc koń był moim ulubionym obiektem do szkicowania, malowania. A poza tym urodziłam się w dzień św. Huberta – 3 listopada, tak więc nie mogło być inaczej – moja droga musiała przeciąć się ze ścieżką tych jakże pięknych i nieprzeciętnych zwierząt.
GIG-ant: Czy udaje się pogodzić pracę z jeździectwem?
M.M.: Jeżeli chodzi o pracę, którą mam od 8 do 16, to chyba udaje mi się to pogodzić. Do jeździectwa tak na dobre wróciłam niedawno – po dosyć długiej przerwie – i jak widać od razu wciągnęło mnie to całkowicie. Jeździectwo – a raczej obcowanie z tymi pięknymi zwierzętami - to nie tylko sport, to dla mnie pasja i spełnianie siebie. Dzięki jeździe konnej i pracy jako instruktor, mogę przenosić góry. Mogę po całym męczącym dniu składającym się z dwóch prac od 8 do 16 i od 17 do 23 wstawać na drugi dzień znów do pracy i przetrwać do 17, gdy to w Czarnym Sadzie spotkam się z moimi jeźdźcami na kolejnej lekcji. Gdyby nie jazda konna, praca z nimi i praca z jeźdźcami, to moje życie było by monotonne i ograniczałoby się tylko do tego, co muszę w życiu robić – dzięki „koniom” mogę też robić to, co chcę, to, co kocham.
GIG-ant: Czy brała pani udział w zawodach konnych?
M.M.: Wyczynowa jazda konna – sport, rywalizacja - nie przemawia do mnie. Na co dzień muszę zmagać się z wieloma zadaniami i być lepsza od innych, aby pokazać, co tak naprawdę sobą reprezentuję. Jazda konna jako pasja i zamiłowanie pozwala mi osiągnąć satysfakcję, daje mi powera na cały dzień i chociażby na tym polu mogę odpuścić sobie „walkę” i skupić na realizowaniu siebie.
GIG-ant: Skąd dowiedziała się pani o koniach w Czarnym Sadzie?
M.M.: Był to czysty przypadek. Zostałam poproszona przez moją koleżankę o pomoc przy koniu i opiece nad drużyną w czasie pokazu woltyżerki na jednej z imprez odbywających się w Czarnym Sadzie. Akurat nie miałam co robić i chętnie się wybrałam. Transport, zarówno nas, jak i konia, załatwił właściciel Dworku. Dzięki kierowcy, który był znajomym właściciela, dowiedziałam się, że w Czarnym Sadzie istnieje stajnia, w której ponad dwa lata temu zakończyła się nauka rekreacyjnej jazdy konnej z powodu odejścia instruktora i że właściciel szuka nowego instruktora. Po krótkiej rozmowie z właścicielami Dworku, otrzymałam propozycję współpracy i tak oto jestem z wami, młodymi jeźdźcami.
GIG-ant: Dzięki pani w tym roku po raz pierwszy odbył się Hubertus. Czy jest pani zadowolona i czy wszystko poszło zgodnie z planem?
M.M.: Tak, to była pierwsza taka impreza. To była w ogóle moja pierwsza impreza, jaką organizowałam tak naprawdę sama. Zajęłam się zarówno planem imprezy, prowadzeniem jej od początku do końca, jak i przygotowaniem gadżetów, banerów i innych drobnych rzeczy, które w sumie mocno wpłynęły na wizualną stronę Hubertusa. Dałam z siebie wszystko, by całość wyszła jak zaplanowałam i jestem z tego zadowolona. Nie umiem działać w takich sytuacjach na pół gwizdka, z pasją przygotowywałam tę imprezę i cieszyłam się, że aż tylu znajomych ze stajni – moich jeźdźców, jak i wielbicieli koni i dobrej zabawy - zjawiło się na imprezie. Oczywiście, na pewno były drobiazgi, nad którymi nie dało się zapanować, ale nie przyćmiły one całokształtu święta Huberta.
GIG-ant: Jakie są pani dalsze wlany względem "promowania" Dworku w Czarnym Sadzie?
M.M.: Na pewno rozwój woltyżerki, na pewno wprowadzenie nowych cyklicznych imprez - takich jak Hubertus. We współpracy z właścicielem zakładam stowarzyszenie „KONIK w DWORKU”, które ma działać na rzecz krzewienia jazdy konnej wśród dzieci, młodzieży i dorosłych oraz na rzecz dzieci niepełnosprawnych i osób starszych. Chcę również rozwijać moich podopiecznych – młodych i starszych jeźdźców - dając im możliwość udziału w zawodach towarzyskich, zdobywaniu odznak jeździeckich oraz integracji poprzez odpoczynek wraz z końmi – weekendy, wakacje, kolonie w siodle itp. Cały czas rodzą się w mojej głowie nowe pomysły i na pewno będę dbała zarówno kulturę, jak i rozrywkę w zakresie jeździectwa rekreacyjnego.
Julia Młokosiewicz
722
Jeszcze nikt nie skomentował tego wpisu.