Jak to możliwe, że czasami w Polsce mamy w styczniu trzaskające, dwudziestostopniowe mrozy i śniegu po pas, a innym razem na termometrach widzimy niemal dziesięć stopni na plusie i jeżeli coś pada, to jest to deszcz? Odpowiada za to specyficzny klimat naszego kraju, określany w podręcznikach szkolnych (klasyfikacja Koppena) jako wilgotny kontynentalny.
Oznacza to ni mniej ni więcej, tylko tyle, że... jest on... czymś pomiędzy wilgotnym atlantyckim a suchym kontynentalnym. Zatem zimą mogą do nas płynąć zarówno ciepłe, jak i mokre masy powietrza polarno-morskiego z zachodu, upodobniając naszą pogodę do brytyjskiej, ale także mroźne suche powietrze polarno-kontynentalne z Syberii, przynosząc ostre mrozy.
Jakie są tego przyczyny?
Teorii jest wiele, ale najbardziej logiczna jest ta, że jest to jeden z objawów rozchwiania systemu klimatycznego. Mamy zmiany w składzie atmosfery, częściowo spowodowane przez człowieka, częściowo naturalne, które z kolei spowodowały zmiany w obiegu energii w atmosferze. Skoro ten proces trwa, to stan nie jest stabilny. W związku z tym co sezon wszystko przebiega troszkę inaczej.
Jesteśmy w czymś w rodzaju okresu przejściowego?
Stadium końcowe będzie uzależnione od składu atmosfery. Najprościej wyobrazić to sobie tak: mamy typowy roczny rozkład: ciepłe lato, chłodna zima, między nimi okresy przejściowe. I na to nakłada się fala o innej długości. W uproszczeniu: czasami okresy najcieplejszy i najchłodniejszy mogą być przesunięte. Nasza zima dąży do zimy bardziej w typie klimatu oceanicznego.
Wpływy oceaniczne zaczynają przeważać nad wpływami kontynentalnymi?
Ma to miejsce w miesiącach zimowych. Zima zdecydowanie później się zaczynai trochę później się kończy, ale przesuwanie się tego zakończenia jest mniej widoczne – dlatego, że jest krótsza. Atmosfera w związku ze zmianą składu pochłania więcej ciepła. W związku z tym mamy zmianę cyrkulacji powietrza. I musi być jakiś mechanizm pozbywania się nadmiaru energii cieplnej - jest ona przekształcana w energię kinetyczną, związaną z ruchem mas powietrza, czyli w ruch ośrodków cyklonalnych. W zależności od szerokości geograficznej ruch ten może się przekształcać w cyklony tropikalne lub w cyklony pozazwrotnikowe, czyli popularnie mówiąc - niże.
Ich tempo przemieszczania się rośnie. Dla nas oznacza to, że niże przychodzą częściej i są głębsze. A skoro są głębsze, to są większe różnice ciśnienia, a w efekcie wieje silniejszy wiatr.Można więc powiedzieć, że w najbliższych latach zima będzie zaczynała się później, na przykład jak teraz - dopiero w styczniu, a kończyła też później, czyli nawetw kwietniu.
Zima kończąca się tak późno jak w zeszłym roku będzie ewenementem. Ciągle mówimy, że zima to jest okres grudzień - styczeń - luty. Jakbyśmy spojrzeli na zeszły rok, to styczeń - luty - marzec, czyli zima oceaniczna, lepiej oddają to, co było. Spodziewamy się, że za kilka lat jako zimę będziemy traktować właśnie te miesiące. Musimy zacząć się przyzwyczajać do świąt Bożego Narodzenia bez śniegu!
Pozostaje zasadnicze pytanie - dlaczego raz jest tak, a raz inaczej, czasem z kolei w ciągu zimy karta wręcz się odwraca, czasem nagle? Odpowiedzi na nie należy szukać w pojęciu Oscylacji Północnoatlantyckiej (North Atlantic Oscillation, NAO). Syberyjskie układy wyżowe są bowiem każdej zimy dość stabilne, to od Atlantyku "zależy", czy wpuści do nas zimę, czy też nie. A dokładniej, od tego, jaka jest w danej chwili jego oscylacja.
W latach 20. poprzedniego wieku angielski meteorolog Gilber Walker opisał to zjawisko, definiując je jako różnica ciśnienia atmosferycznego pomiędzy dwoma bardzo stabilnymi układami barycznymi: Wyżem Azorskim a Niżem Islandzkim.Azory to portugalski archipelag wysp, nad którymi niebo jest przeważnie słonecznei bezchmurne. Tymczasem Islandia jest krajem zimnym, o wysokiej sumie opadów. Przyczyną takiego stanu rzeczy są wspomniane stałe układy baryczne. Różnica pomiędzy nimi jest bardzo istotna także dla klimatu w Polsce.
Oczywiście zima jest nieprzewidywalną i dynamiczną porą roku, a Ocean Atlantycki może nagle się uspokoić, co zmieniłoby pogodę o 180 stopni. Na razie jednak możemy cieszyć się późnojesienno-wczesnowiosennym ze swej natury ciepłem i liczyć na to, że obecny stan rzeczy potrwa do czasu, aż kwietniowa wiosna jednoznacznie zabezpieczy nas przed śniegiem i mrozem.
Klimatolodzy spodziewają się, że od 2012 do 2030 r. średnia temperatura powietrza w Polsce może wzrosnąć o 0,2-0,4 st. C. Bez względu na przyczyny, ocieplenie klimatu jest faktem. Podwyższenie temperatury powietrza oznaczać może wzrost ilość energii w atmosferze, a ta energia musi się rozładować, np. poprzez gwałtowne zjawiska pogodowe.
Obecny wzrost temperatury powietrza jest przyczyną np. częściej występujących zjawisk ekstremalnych, w tym np. pojawiania się na obszarze kraju trąb powietrznych. A postęp cywilizacyjny sprawia, że społeczeństwo bardziej odczuwa skutki działania takich zjawisk. Poza tym, według najbardziej prawdopodobnego scenariusza klimatologów, w Polsce może się ustabilizować w najbliższych dekadach obserwowana już obecnie struktura opadów. Opady będą występowały rzadziej, ale będą bardziej intensywne, przez to będzie istniało zarówno większe ryzyko lokalnych podtopień czy powodzi, jak i susz, które mogą wystąpić w okresach pomiędzy falami opadów.
Jeśli prognozy naukowców się sprawdzą i temperatura w Polsce wzrośnie, oprócz huraganów, susz i powodzi, częściej niż teraz pojawiać się też może grad, gołoledź czy lawiny śnieżne.Zjawiska pogodowe w przyszłości będą intensywniejsze i będą powodowały większe straty, jednak już trwają prace nad wypracowaniem systemu zaopatrzenia w wodę ludności oraz prace nad scenariuszami adaptacji do zmian klimatu.
Magdalena Wolicka
1121
Jeszcze nikt nie skomentował tego wpisu.