Zgodnie z zapowiedzią publikujemy dziś pierwsze nagrodzone opowiadanie w konkursie o golińskich hafciarkach. Poniżej tekst "Nasnuwane słowami" autorstwa Marii Rożek z Goliny.
"Nasnuwane słowami"
...." Mała to wieś Golina, ale kryje w sobie godne uwagi sprawy"......
- Stefan Słomiński
"Słowo Powszechne"- tygodnik katolicki.
Niedaleko Jarocina leży piękna wieś GOLINA, rzeczka Lubieszka cichutko się wije, z pięknego haftu od wieków słynie. W pośrodku drewniany kościół kryty gontem, w nim obraz Matki Bożej Pocieszenia łaskami słynący, do Niej to pielgrzymi przychodzą z prośbami. Już prababcie tym się szczyciły ,że piękne "wyszywotki" dla siebie robiły. Paradowały w przepięknych, śnieżnobiałych kopcach, kryzach, koszulach i fartuszkach. Od dzieci przez dziewczęta, matki oraz babki stroje te nosiły, zaś w święta i niedziele zamiast kopek przepiękne czepce do stroju świątecznego zakładały. Każda dbała o swój strój ludowy i każda inny deseń i wzór na nim miała, by się odróżnić jedna od drugiej. Spracowane ręce wieczorem przy lampie haftowały, malowały igłą niczym pędzlem przepiękne wzory: kwiaty, gąsiory, serduszka, kółka i gwiazdki.
Jedna przez drugą w pomysłowości się prześcigały, bo po tym zamożność kobiet oceniano. Jedyne na okolice w tych strojach chodziły, po nich poznawano kobiety z Goliny. Spotykały się po kilka w domu wieczorami. Mozolna i pracochłonna to była praca. "Wyszywotki"- bo tak o sobie mówiły, nasnuwały atłasowe nici na płótnie, a niezahaftowane partie wycinały. W ten sposób efektowne prześwity uzyskiwały. Najpierw musiały wzór przenieść na płótno, potem wszystko obwieść, zasnuwać tło nićmi, na koniec po wycięciu uprać.
Dziewczęta przy pracy wesoło śpiewały:
...."Kąpała się Kasia w morzu, pasła koniki we zbożu,
oj ta dyna, o ta dana, a ta dyna, o ta dana".....
...."W polu ogródeczek w polu ogrodzony,
daj mi dziewczę gęby, bo ja ni mam żony.
A ja bym Ci dała, ale byś powiedział,
a ja bym tak chciała, żeby nikt nie wiedział...."
Starsze kobiety opowiadały przekazywane z ust do ust przez ich babcie legendy, np. o tym, jak to konie przejeżdżając obok lasku nagle się płoszyły, a potem galopem naprzód ruszały. Zaciekawione dziewczęta zaczęły wypytywać jaka tego była przyczyna.
Jedna z kobiet zaczęła opowiadać:
- "Ano bo to było tak. Dawno temu w lasku zwanym Winnica stał zamek bogatego pana. Hulaka był z niego co nie miara, postów nie przestrzegał, a z księży i kościoła drwił. Pewnego razu podczas adwentu urządził w zamku huczny bal z tańcami i głośną muzyką. Nagle podczas tańców zawiało i ostro zagrzmiało , a wokół czuć było siarką. Zamek wraz z biesiadnikami zapadł się pod ziemię i zalany został wodą. Od tej to chwili zaczęły się dziać te dziwy, że konie się straszyły i dębem stawały."
Dziewczęta zaczęły dalej wypytywać, czy jeszcze jakieś innej nie zna legendy.
- "Ano znam; otóż starsi powtarzali też opowieść o stawku Talary, położonym w lasku Winnica."
Opowiadaj, opowiadaj- prosiły.
- "W lesie stała karczma, a w jej okolicach grasowała banda złodziei. Obok karczmy przejeżdżały wozy kupieckie do Borku. Złodzieje wypadali z lasu, rabowali wozy wypełnione towarami, kradli pieniądze, a nawet mordowali kupców. Ale pewnego dnia zostali schwytani, a za karę utopiono ich w stawie razem z ukradzionymi talarami...."
- No ale na dziś już dość tych opowieści. Powiedź nam lepiej Frania, zrobiłaś już chrześnicy "wyszywotki " na wesele?
- Powoli mam ku końcowi, pościel gotowa czeka w skrzyni, ino jaśki te w serduszka i kwiatki zostały.
- A Ty Kasia coś dziś taka cicha? wyhaftowałaś już "wiano",? ino patrzeć jak Ci czepek na głowę założą.
Pewnie już pełna skrzynia czeka- rzekła Zośka, a dziewczęta wybuchły śmiechem.
- "Ady cicho tam, za wyszywotki się weźcie."
Kiedy kobietom brakowało płótna i nici do zasnuwania, swoje prace na tiul przenosiły. Mistrzynią i malarką na tiulu była Marcjanna Trzeciak, nikt tak jak Ona nie umiał kwiatów jak żywych bez odrysowania prosto na tiul przenosić. W 1897 roku do Goliny wraz z mężem przybyła dziedziczka Helena Moszczeńska, która zamieszkała w starym drewnianym dworku stojącym na wzniesieniu otoczonym fosą wypełnioną wodą i alejkami. W parku , jako rzadkość rosły derenie -krzewy z rodziny dereniowatych, dęby ,cyprysik i żywotnik. Niestety dwór spłonął w 1945 roku.
Moszczeńska urzekła się pięknem strojów ludowych, które nosiły kobiety. W kościele aż bieliło się od czepków, fryzek, koszul, chustek, fartuchów, obrusów i serwetek na ołtarzu. Przyszła wojna i kobiety przestały nosić strój ludowy, a haftować umiały już tylko starsze panie. Dziedziczka spisywała dzieje haftu, zbierała wzory i rysunki z czasów, gdy strój był ogólnie noszony. Wiele zaginęło, bowiem hafciarki poumierały i chowane były właśnie w tych strojach.
Kiedy sama już trochę haft poznała postanowiła go rozpowszechnić. Zebrała dziewczęta i kobiety ,aby ucząc się haftu czerpały z jej funduszy i pomysłowości . Tak więc na dworze zaczęły się kursy haftu.
Pierwszą uczennicą była Maria Ignasiak. Powiększyło się grono hafciarek, a dziedziczka zatrudniła je na dworze zlecając wykonywanie haftów dla dworu, kościoła i na eksport. Do hafciarek należały: Jadwiga Skowron, Kunegunda Krzyżaniak, Helena Bernasowska, Helena Grygiel i Marcjanna Trzeciak. To one wskrzesiły stare, zapomniane hafty, robiły dla dworu pościel, poduszki, kołnierzyki, serwety, obrusy. Na zlecenia dziedziczki , siostry Banaszyńskie wykonały dla ks. Skrzydlewskiego- proboszcza w Poniecu obrus ,który był najstarszym haftem. Drugim do dziś zachowanym jest alba i obrus ofiarowany do kościoła na uproszenie powrotu najbliższych z frontu.n Dziedziczka hafciarki za prace wynagradzała.
Razu pewnego zwołała do dworu dziewczęta , dała im do przerysowania wzór liścia "ognistych języków" i pokazała sposób obwiedzenia ich gwiazdkami. Każda, według własnej fantazji i różnorodności wzorów ustroić swój język miała. Przy wspólnej pracy dziewcząt i hafciarek , które w całość prace złączyły, powstał wspaniały obrus na ołtarz. Motywem było "Zesłanie Ducha św." w postaci gołębicy i ognistych języków . Problemem stał się wzór gołębicy, bo takiego wzoru nie było. Moszczeńska wpadła na pomyśl ,by gołąbka z gołębnika przynieść i go odszkicować. Dopiero za drugim razem to się udało. Gołąbek był wielkości wróbla na tle promieni. Obrus ten uroczyście na Zielone Świątki hafciarki oddały do kościoła.
Prace naszych hafciarek otrzymywały złote medale, wyróżnienia, bowiem dziedziczka wysyłała je na różne wystawy do Wilna, Związku Radzieckiego, Paryża, Austrii i Poznania. Młode hafciarki robiły czepce i kryzy dla zespołu pieśni i tańca "Mazowsze" Kobiety golińskie nigdy nie zaprzestały haftować na płótnie i tiulu. Ich pracami zainteresowały się Cepelia w Poznaniu i Łodzi. Za swoje prace Panie: Helena Bernasowska, Pelagia Pietrzak, otrzymały nagrodę im. Oskara Kolbera "za zasługi dla krzewienia kultury", a Panie: Kunegunda Krzyżaniak i Jadwiga Skowron- złote medale.
Do dziś haftują panie: Zofia Talarowska, Genowefa Dopierała- Ostuch- córka Kunegundy Krzyżaniak, Jolanta Łukaszewska, a ze starszych pań: Daniela Krawczyńska, Stanisława Kowalska, która od 40-tu lat zaopatruje zespoły ludowe w regionie. Stanisława Kowalska jest jedyną " czepkarką" ludową, laureatką nagrody im. Oskara Kolberga i oznaki honorowej "za zasługi dla Województwa Wielkopolskiego. To mistrzyni czepków na płótnie i tiulu. Swą naukę jako Stasia Wojtczak pobierała na kursie u Pani Heleny Bernasowskiej. Podtrzymuje tradycyjne snutki, stare wzory, tworzy nowe. Trudnej sztuki wyszywania i układania czepców zaczęła się uczyć na początku lat 70- tych. Swe umiejętności szlifowała pod okiem swej mamy Józefy Wojtczak. Denka, bandy, kryzy, czepce na tiulu i płótnie, fartuchy -to jej całe życie. Ciągle wymyśla coś nowego - choinki, gwiazdki ,serca z inicjałami obdarowywanych na różne rocznice , hostie w sercu,wyszywa mini stroje golińskie dla lalek.
Dzięki tym Paniom, które umiłowały trudną sztukę haftu "snutka golińska " nie zaginie.
Maria Rożek
270