NIE CZYTAJCIE, JEŚLI NIE WIDZIELIŚCIE FILMU!!!
Ostatnio obejrzałem najnowszą część „Hobbita”-„Bitwa pięciu armii” i chciałbym podzielić się z ami wrażeniami.
Film nie przypadł mi o gustu. Głównym tego powodem jest brak klimatu znanego z „ Władcy Pierścieni”. Reżyser ten sam, ale jakby ...inny. We wspomnianym „Władcy” większość aktorów była ,,przebrana" za grane postaci, ewentualne niedoróbki kostiumologów dorabiane były przez efekty specjalne. W „Hobbicie” wszystko wręcz błyszczy od tzw. „green screena”. Od pierwszej części trylogii reżyser Peter Jackson przejawiał skłonności do przesadzania z efektami specjalnymi, ale w „Bitwie pięciu armii” chyba zbyt mocno zaufał swej fantazji. Scena, w której Thorin Dębowa Tarcza, znajdujący się w sali ze złotą posadzką, zaczyna słyszeć głos Smauga w swojej głowie, gdy podłoga zaczyna pływać, a on sam w niej tonie to już po prostu, delikatnie mówiąc, przesada.
Kolejna słabością jest to, że tytułowa „Bitwa pięciu armii” jest odsunięta na drugi, jeśli nie na trzeci plan od momentu, kiedy Thorin razem ze swoją świtą krasnoludów jedzie (bodajże na wielkich kozłach) na górę, w celu stoczenia ostatecznej walki z Azogiem Plugawym, białym orkiem z Gundabad. Chociaż, po krótkim zastanowieniu, nie wiem, czy chciałbym oglądać na przykład 45- minutową potyczkę komputerowych orków z „green screenowymi” elfami.
Jedna ze scen walki z udziałem Legolasa tak mnie zszokowała, że aż wymusiła komentarz. Chodzi mi o moment, w którym Tauriel walczy z Bolgiem, synem Azoga. Kiedy Legolas to zauważył, od razu zareagował. A wtedy, po raz pierwszy w ciągu 6 ekranizacji tolkienowskich powieści, zabrakło mu strzał (Peter Jackson pewnie umyślnie oszczędzał ten motyw do ostatniego z filmów). A jako że oddzielała go od ukochanej przepaść między górami, postanowił przewrócić pobliską wieżę i użyć jej jako mostu. Pomysł dobry, gdyby tylko nie użył do tego wielkiego orka, którym sterował poprzez miecz wbity w jego czaszkę. Żenada… Ale to nie koniec! Przewróceniem wieży zwrócił na siebie uwagę Bolga. Wywiązała się między nimi dość ciekawa walka. Raz pod jednym, raz pod drugim zapadało się podłoże. W momencie, w którym przyszła kolej Legolasa, kamienie już nie wytrzymały tych niedorzeczności i wieża rozleciała - ostatecznie, do końca. A Legolas - jak gdyby nigdy nic - lekceważąc prawa grawitacji, w najlepsze ,,popylał"po spadających cegłach.
Jest jeszcze kilka momentów (lub całych motywów) w tym filmie, które również są niedorzeczne, ale nie gryzą aż tak w oczy, żeby zasługiwały każdy na osobny punkt (np.Thranduil Król SWAG’u na swoim łosiu, lub grupka krasnoludów rozwalająca w pył szeregi ciężkozbrojnych orków).
Podsumowując, jak pewnie już zauważyliście, film mi się nie spodobał. Nie czytałem książki, przyznaję , dlatego nie próbowałem porównywać jej z ekranizacją. Kiedy oglądałem to „dzieło”, momentami chciało mi się śmiać (Legolas bez grawitacji), płakać („green screen”), ale przynajmniej ani razu nie usnąłem (jestem z tego powodu dumny). Trudno jest mi to polecić komukolwiek, ponieważ nie wiem, jakie kryteria trzeba spełniać, żeby film mógł się spodobać; ja osobiście polubiłem „Władcę Pierścieni”. „Hobbit’a” już nie, więc najlepiej sami obejrzyjcie i napiszcie swoje wrażenia w komentarzach.
591