„Kobieta w czerni” to utrzymana w konwencji dziewiętnastowiecznej powieści grozy historia, w której napięcie stopniowo narasta. Na początku książka wydaje być się nudna, jednak jest w niej coś, co każe nam przewracać kartki i czytać dalej.
Można odnaleźć tu atmosferę typową dla wielu utworów sióstr Bronte. Spowity ciężką mgłą dom, mroczne bagna, nawiedzony cmentarz, zagadkowa, pragnąca zemsty kobieta, owiana tajemnicą historia tragicznej śmierci sprzed lat. To wszystko powoduje narastający z każdym zdaniem lęk czytelnika, jak i samego narratora.
Arthur Kipps jako młody notariusz z ambicjami wysłany zostaje na północ kraju, do Domu na Węgorzowych Moczarach, aby uregulować sprawy po śmierci niejakiej Alice Drablow. Wyrusza tam pełen optymizmu, aby wrócić z lękiem i rozpaczą w oczach, gdyż początkowo nie wierzył w to, czego sam później doświadczył.
Powieść tę ''pochłania'' się błyskawicznie - nie tylko ze względu na niewielką objętość, ale też dlatego, że czytając, czujemy wokół siebie opary z bagien, wiatr, chłód i paraliżujący strach. "Kobietę w czerni” najlepiej czyta się w ciszy, po zachodzie słońca, kiedy o okna uderza wiatr. Wtedy czujemy wszystko to, co przeżył Arthur, a z ostatnim słowem powieści pojawia się ulga, że to, co wydarzyło się w Crythin Gifford, nie jest prawdą. Gorąco polecam.
"Nie wiecie, po co przyszła, że wróci bądźcie pewni.
To widmo ciemności, to Kobieta w Czerni."
513