Uwaga! Ta strona używa plików cookies (tzw. ciasteczka), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej

Czyli muzyczne podsumowanie polskich premier płytowych 2018 roku

To był naprawdę bardzo dobry rok pod względem wydawnictw płytowych i kiedy zacząłem wypisywać sobie ścisłą czołówkę, to na kartce znalazło się aż 14 krążków. I to po naprawdę ostrej selekcji. Taka klęska urodzaju. Ale zasady są twarde i coś trzeba było skreślić. Poza dziesiątką znalazły się znakomite albumy Nosowskiej, Illusion, Na Górze czy Rust. Ten ostatni to doskonały przykład tego, że scena rockowa należy również do młodych, a nie jest okupowana wyłącznie przez podstarzałe dinozaury (efekt inżyniera Mamonia wiecznie żywy). Do dziesiątki nie załapał się też niekwestionowany król nie tylko tej jesieni, ale i  całego roku. Małomiasteczkowy Dawid rozwalił system, co trzeba mu obiektywnie oddać. Szacunek należy się i basta! Podsiadło zgarnie zapewne wszelkie możliwe nagrody i zdominuje plebiscyty (poniekąd słusznie), więc z braku fal w moim skromnym podsumowaniu , na pewno mu nie ubędzie ;)

Zapraszam zatem na moje prywatne i bardzo subiektywne zestawienie najlepszych polskich albumów 2018 roku.

 

10. SIKSA - Stabat Mater Dolorosa

To chyba jedyny album w mojej bogatej domowej płytotece, którego mam absolutny zakaz słuchania w obecności mojej żony.  Wyzwala w niej trudną do opisania reakcję, ale w szczegóły wdawał się nie będę. Mam prywatną domową cenzurę i basta! Na tym poprzestańmy... A nie są to łatwe piosenki, jeśli w ogóle można nazwać ten materiał piosenkami. Wprawdzie utwory są podzielone na dziesięć części, ale to jedna opowieść, stanowiąca pewną zgraną całość. Krzyk, hałas, gniew, hałas, rozpacz, hałas, przesterowany ryjący łeb bas, hałas, chaos, hałas… Alternatywny i szczery do bólu przekaz, do tego radykalna muzyka. I co z tego, że czasem uszy bolą. Tu nie ma miejsca na kompromisy, nie ma żadnego pitu pitu. Te wszystkie współczesne pseudo punkowe załogi przy tym gnieźniejskim kolektywie, to piaskownica. Tak wygląda prawdziwy punk rock XXI wieku. Nie ma zmiłuj się. To jest Siksa. Nachodzi era hałasu. Zacznijcie się bać!

9. PANIENECZKI - Opowieści zasłyszane na wiosce. Część pierwsza EP

Ta płyta ma jedną wielką wadę. Jest zdecydowanie za krótka (zaledwie 4 utwory), ale taki już urok mini albumów. Prób łączenia tradycyjnej muzyki ludowej z muzyką rozrywkową podejmowano już wiele, z różnym skutkiem. Kiedyś nawet bardzo modny był trend tzw. folko-polo z tymi wszystkimi Golcami, Brathankami, Kayami i Bregovicami na czele. Ciężko było zatem  na tym polu wymyślić coś nowego, oryginalnego. A jednak tym pięciu paniom – przepraszam Panieneczkom - się udało. I do tego udało się jeszcze uniknąć tych wszystkich "grzechów" mody sprzed kilku lat. Warstwa muzyczna to zgrabne połączenie alternatywnego popu z lekką domieszką elektroniki. Co najważniejsze, nie przesłania ona melodii, które tutaj są na pierwszym planie. A jakie piękne są te melodie. Do tego śpiew też taki jakby delikatniejszy, daleki do mocnego tradycyjnego lufowego zaśpiewu. Ech…. Zakochałem się i czekam zdecydowanie na więcej.

8. LAO CHE - Wiedza o społeczeństwie

Kiedy Lao Che wydaje nowy album, to kilka rzeczy jest wiadomych od samego początku. Na pewno będzie to inna płyta niż poprzednie i będzie trzymała pewien poziom. Nie inaczej jest z „Wiedzą o społeczeństwie”. Muzycznie to znowu coś zupełnie innego. Nieco inne brzmienia, produkcja, sposób nagrywania. Czy inne znaczy gorsze? Na pewno nie w przypadku Lao Che. Wprawdzie nie ma tej przebojowości, co na poprzednim albumie „Dzieciom”, ale jest ten charakterystyczny trans. Za to w warstwie tekstowej, to już absolutne mistrzostwo świata. Spięty pokusił się o koncept album i liryka skupia się wokół jednego pomiotu – Polski. Zaryzykuję stwierdzeniem, że to najtrafniejszy komentarz jaki dane było mi słyszeć do tego wszystkiego, co przez ostatnie miesiące dzieje się w naszym kraju. A że gorzko, to już inna sprawa. To że wyśmienitym autorem jest frontman tej płockiej formacji, to chyba też nikomu  udowadniać  nie trzeba. Jak zwykle sporo podtekstów, ironii, ale też zabawy i mistrzowskie żonglowanie słowem. I do tego ta lekkość. Cudo i tyle!

7. PABLOPAVO i LUDZIKI - Marginal

Paweł Sołtys vel Pablopavo absolutnie nie zwalnia tempa. W zeszłym roku ukazała się płyta „Landinola” (1 miejsce w zestawieniu moich płyt roku 2017) oraz książkowy debiut „Mikrotyki”. Do tego jeszcze Vavamuffin, a tu już kolejny album Ludzików. Tempo iście sprinterskie, niczym Usain Bolt. Czy ma to wpływ na jakość? Niby nie, bo tekstowo nadal wysoki poziom, ale kompozycyjnie jednak jakby trochę słabiej niż w przypadku poprzedniczki. Choć to zupełnie inne albumy. „Marginal” zapowiadany jest jako płyta disco. Ale nie takie  umca umca czy no no no is no limt - a la lata 90-te czy współczesne chamskie techno. Raczej trzeba się cofnąć o dwie dekady wstecz. Lekko funkujace gitarki i klimat starych filmów kryminalnych (Kojak i te sprawy). Trochę mi się skojarzyło z tym, co już dawno temu robiła Transmisja, gdzie swoją drogą w roli wokalu prowadzącego występował Gorg - kolega Pawła z Vavamuffin. Tylko tam było z większą lekkością, mniej tego „papierosowego dymu”. Nie zmienia to jednak faktu, że „Marginal” to dobra, choć nierówna płyta, a i nóżka czasem rwie się nawet do tańca. A „Karwoski” to już mistrzostwo świata. No ona (niestety) prosi od Pana ogień… znaczy ode mnie też…

6. WCZASY - Zawody

Zaczęło się od TVN-u. Ich utwór „Dzisiaj jeszcze tańczę” stanowił muzyczną ilustrację do prezentacji wiosennej ramówki stacji. Postanowiłem sięgnąć po cały album. Okazało się, że grupa pochodzi z Poznania. Swoją drogą, to kompozycja innej poznańskiej artystki (Rosalie) ilustrowała jesienną ramówkę TVN. Wielkopolska górą! Wracając jednak do Wczasów to ich płyta wbrew tytułowi absolutnie nie zawodzi ;) Dużo tutaj stylistycznych odniesień do lat 80-tych. Zimna fala, ale bardzo taneczna. Może nie są jak Prince czy Bowie, może nie napisali tyle hitów co Jacek Cygan czy Rysiek Rynkowski. Bo kto dzisiaj słucha smutnego disco? Bo kto dziś zwraca uwagę na teksty? Do tego niezłe teksty. Znowu ironia i zabawa słowem. Oj jak ja to lubię. Kto nie słyszał, niech czym prędzej sięgnie po ten album. Zapewniam, że zawodu nie będzie. Bo takie zawody to ja lubię. Nawet jakby miały być miłosne ;)

5. BAiKA - Byty zależne

Ktoś kiedyś powiedział, że w przypadku Banacha jestem nie obiektywny, ale obiecuję mocne postanowienie poprawy i spróbuję podejść do „Bytów zależnych” niezależnie ;) Z drugiej strony to nie moja wina, że czego się Piotrek nie tknie, to zamienia w bardzo smaczne muzyczne kąski (swoją drogą ponoć jest bardzo dobrym kucharzem i choć obiecał mnie kiedyś na obiad zaprosić, to czekam już bagatela… 23 lata). Przyznaję, że biorąc pod uwagę pierwsze koncerty tego duetu, zastanawiałem się jak będą brzmiały te piosenki w wersji studyjnej. Banach wrócił do korzeni i popełnił coś w rodzaju tryptyku. Tylko sam w domu z komputerem zrobił pierwszy solowy album Nosowskiej, a kilka lat później „Part one” Indios Bravos. Teraz historia się powtórzyła. I był to zabieg zdecydowanie udany. Te utwory nabrały zupełnie innego kształtu, dojrzały. Znając Banacha pewnie kolejna płyta będzie robiona w jeszcze inny sposób. Może więcej żywych instrumentów, co doda jeszcze więcej dynamiki? Bo głos Kafi wręcz stworzony jest do mocniejszych form.  Powiedziałbym, że wręcz się tego domaga! Tymczasem polecam „Byty zależne”, bo Kasia i Piotr to bardzo zgrany duet nie tylko w życiu, ale na scenie również. A może nawet przede wszystkim. Nieważne. Jeśli wiecie, co chcę powiedzieć….

4. BEHEMOTH - I loved you at your darkest

Z jednej strony nie do końca odpowiadają mi zabiegi promocyjne, jakie stosuje Negral. Bo ile można jechać na obrazie uczuć religijnych, co z czasem jest po prostu słabe. Z drugiej uczciwie przyznać trzeba, że pierwszy heretyk Rzeczypospolitej to niezwykle utalentowana bestia, a dowodzony przez niego Behemoth od kilku lat znajduje się czołówce światowego black metalu. I jest to miejsce jak najbardziej zasłużone. Nowe wydawnictwo może przysłowiowej Ameryki nie odkrywa (choć ta od dawna podbita), ale zgrabnie łączy to, co Behemoth pokazał szczególnie na dwóch poprzednich albumach. Poza tzw. muzycznym wpierdo…lem jest sporo nawiązań do tradycyjnego rock’n’rolla, takie momenty chwilowego wytchnienia.  Oddechu na ekstremalną jazdę bez trzymanki, która jednak dominuje na „I loved you at your darkest. Jest też kilka innych muzycznych zaskoczeń, jak choćby dziecięcy chór (świetny patent) czy totalnie wyróżniający się na płycie, monumentalny, ale moim zdaniem najlepszy „Bartzabel”. Behemoth czy chcecie tego czy nie, jest naszym dobrem narodowym i muzycznym ambasadorem na świecie. A nawet ja potrzebuję czasem posłuchać odrobinę rogatego ;)

3. CAŁA GÓRA BARWINKÓW - Sposoby

No i w końcu w zestawieniu pojawiła się płyta reggae. Nie, wróć. Przecież to już nie jest takie do końca reggae’owe. Tak naprawdę to bardzo dobry popowy album, na którym słuchać wiele wyraźnych wpływów spod znaku roots reggae, rock steady i ska, jak śpiewała już ponad dekadę temu, ta niezwykle sympatyczna załoga z Kłobucka. A tak poważnie, to Barwinkom udało się wyrwać ze schematu „polskiego riege” i zrobili najdojrzalszą jak dotąd płytę w swojej dyskografii. Udział w popularnym telewizyjnym zaprocentował i przyniósł znaczące efekty. Może niestety nie na polu oszałamiającej rozpoznawalności i popularności – do tego wątku jeszcze wrócę – ale w samym podejściu do tworzenia muzyki. Kuba bardzo podszkolił swój warsztat i stał się rasowym wokalistą. Utwory są bardzo zgrabnie skrojone od strony kompozycyjnej, okraszone bardzo melodyjnymi partiami sekcji dętej. W ogóle to bardzo melodyjna płyta. W zasadzie każdy z tych utworów to potencjalny radiowy hicior. Jednak niestety próżno szukać muzyki Barwinków w mediach. I to jest coś, czego za cholerę pojąć nie mogę. Że za ambitne teksty? Że mimo wszystko reggae’owa łatka? Bo nie są już tak młodzi i takie ciacha (wybaczcie chłopaki) jak Bednarek czy Mesajah? A może chodzi o coś zupełnie jeszcze innego? Mam nadzieję, że Barwinki w końcu znajdą jakieś sposoby, żeby przebić się do mainstreamu. Bo zasługują na to jak mało kto. Ten album jest tego najlepszym przykładem. Jedna z najbardziej niedocenionych płyt 2019 roku. Trzymam kciuki i mam nadzieję, że wytrwacie!!!

2. KRZYSZTOF ZALEWSKI - Zalewski śpiewa Niemena

Mógł Zalewski strzelić sobie artystycznego samobója. Mógł tą płytę schrzanić po całości. Bo kto przy zdrowych zmysłach zabiera się za klasyka. I to jakiego klasyka. Tutaj wynik mógł być tylko i wyłącznie zero jedynkowy. Albo sukces albo totalna klapa. Na całe szczęście czarny scenariusz się nie sprawdził i z tego meczu Zalew wychodzi z wynikiem 1:0.  Zaczęło się w Jarocinie na festiwalu w 2017 roku. Krzysztof wieńczył Motyw Niemen przygotowując specjalny koncert. Na warsztat wziął kilka utworów z całego okresu twórczości Mistrza, niekoniecznie opierając program na znanych i sprawdzonych kompozycjach. Zdecydowana większość to właśnie utwory mało znane. Zalewski podszedł do tematu bardzo poważnie i co najważniejsze z pokorą, z szacunkiem do tradycji. Zostawił na całe szczęście oryginalne linie melodyczne, ale pięknie namieszał w aranżacjach. Mimo, iż powstanie poszczególnych kompozycji dzielą nawet nie lata, a dekady, to bardzo zgrabnie zostało to wszystko ujednolicone.  Materiał nie dość, że brzmi bardzo świeżo, to jeszcze bardzo naturalnie. Możliwości wokalne Krzysztofa są spore, więc nie miał większego problemu, żeby poradzić sobie z tymi u mówmy się niełatwymi melodiami. A dołożył dodatkowo do tego cudowny chórek w postaci sióstr Przybysz. Myślę, że Pan Czesław tam do góry uśmiecha spod chmury kapelusza i jest dumny z Pana Krzysztofa. Ja chylę nisko czoła.

1. KRÓL - Przewijanie na podglądzie

Nikt się nie spodziewał hiszpańskiej inkwizycji i nikt się chyba nie spodziewał, że Król faktycznie opanuje tegoroczne zestawienie. Przyznaję szczerze, że nawet ja się tego nie spodziewałem. Ale zwycięstwo jak najbardziej zasłużone. Z twórczością Błażeja Króla zetknąłem się już kilka lat temu za sprawą formacji Kawałek Kulki. Potem gdzieś sporadycznie coś tam obijało mi się o uszy. Aż do wiosny tego roku, kiedy obejrzałem koncert z nowym materiałem w ramach „Strefy alternatywnej” emitowanej w TVP Kultura. Od pierwszego usłyszenia zakochałem się w utworze „z tobą / DO DOMU”. Sięgnąłem więc po cały album i odjechałem. Mówiąc, że jest magicznym, to tak jakby nic nie powiedzieć. Zarówno muzycznie, jak i tekstowo. Często przywołuję tutaj warstwę liryczną, ale ta stanowi dla mnie wielką wartość i każda z opisanych wcześniej płyt wyróżnia się również i na tym polu. Tak czy owak artysta wcześniej przeze mnie niedostrzegany, ale to się zmieni. Teraz będę już się uważnie przyglądał i nasłuchiwał co nowego słuchać u Pana Błażeja. No i pora nadrobić zaległości i sięgnąć po wcześniejsze albumy. I nie mam zamiaru ich przewijać na podglądzie, a wsłuchać się mocno i mocno…

 

P.S. Nie wszystkie albumy, które były zapowiadane na ten rok się ukazały. Miał być debiut Decadent Fun Club, solowy Gutek czy wreszcie pierwsza samodzielna płyta I Grades. Choć ta ostatnia ponoć jest już nagrania, a na przestrzeni kilku miesięcy ukazały się dwa znakomite single. Dzięki Jarocińskim Rytmom Młodych nie tylko poznałem, ale stałem się fanem absolutnym takich formacji jak Radioslam czy Przybył. Czekam z niecierpliwością na ich wydawnictwa w nadchodzącym roku.

 

P.S. 2. Powyższy artykuł zawiera lokalizację produktu. Fal nie ma fal, nie ma fal…

 

 

 

 

Tomek Jankowski, 25.12.2018 23:37
0,

360


Komentarze:

Jeszcze nikt nie skomentował tego wpisu.

Dodaj komentarz